Warsztaty zimowego survivalu

Data dodania: 14 marca 2012   |  Ilość komentarzy: 10   |  Kategorie: Survival, Szkolenie

W kontekście survivalu w internecie pojawiają się zawsze te same osoby. Gdy zagłębicie się na dłużej w zakamarki sieci to też to zauważycie. Jedną z takich osób był do ostatniego weekendu, mityczny Staszek. Już jakiś czas temu zapragnąłem spotkać się z nim na tzw. biwaku minimalistycznym ale jakoś terminy nie mogły nam się pokryć. Prawie rok później sam nie wiem jakim cudem ale zostałem zaproszony na warsztaty organizowane właśnie przez Niego. Teoretycznie warsztaty te organizowało „Stowarzyszenie Polska Szkoła Surwiwalu” ale tyczyło się ono chyba tylko naszywki na na kurtce Staszka.

Ale po kolei.

Musiałem dotrzeć pociągiem prawie do samego Zwardonia. Niby niedaleko z Częstochowy to nie jest ale jednak pół nocy trzeba jechać. Nie udało mi się zabrać z kolegami którzy jechali wcześniej samochodem bo jak zwykle okazało się że jestem w „proszku”. Dodatkowo chciałem skończyć prototyp nowej kurtki aby przetestować go właśnie w warunkach zimowych.

Więc jazda. Najpierw godzinka do Katowic, godzinka na dworcu a później osobówką do miejscowości Laliki kilka kilometrów od granicy. Stamtąd z buta już na miejsce szkolenia. Okazało się że w pociągu znalazł się także jeszcze inny uczestnik szkolenia i razem według wskazań GPS dotarliśmy na miejsce. Oczywiście nie miałem w domu nawet czasu spojrzeć dokładnie na mapę tylko bezmyślnie wstukałem pozycję do danych Garmina i w terenie już okazało się że będziemy zmuszeni przekroczyć rzekę. Ta zgodnie z prawem Murphego miała trzy metry w najwęższym miejscu. Przy minimalnych stratach, udało się przejść przez nią z wielkim bergenem.

Na miejscu koczowali już uczestnicy i organizator; Staszek. Spali w dziwnym, nowoczesnym tipi zrobionym z plandek budowlanych. W środku dogasała Nodia.

Na miejscu był Kuba reprezentujący magazyn Komandos oraz porucznik Adam a także Paweł z programu 3 Polskiego Radia który od tamtej chwili przystawiał swój sprzęt nagrywający pod usta każdemu kto tylko je otworzył aby zaczerpnąć chociażby świeżego powietrza. No i oczywiście Staszek. Pierwsze zadanie to jakie nas czekało zaraz po zjedzeniu śniadania to powiększenie miejsca pod tipi. Śniegu w tym miejscu nie brakowało. Trzeba było odkopać jakieś 12 m kwadratowych pokrywy śnieżnej o grubości prawie metra. Ciężka robota dla trzech gości. W międzyczasie mieliśmy też przygotować teren pod dwa schronienia eksperymentalne. To miały być warsztaty więc większość omawianych rzeczy była gorąco poddawana dyskusji na bieżąco. Filozofia Staszka mówiła że pokazuje tylko te techniki które sam już kiedyś zrobił i przetestował. Oprócz tipi powstało więc schronienie typu „Quinze” inaczej zwane igloo sypanym oraz miejsce pod klasyczny szałas dwuspadowy -jednoosobowy. Prace trwały praktycznie cały dzień. W przerwach jedliśmy posiłki gotowane na ognisku oraz słuchaliśmy różnych opowieści. Później pojawił się pan z firmy Rakiety.pl i zrobił nam prezentację i krótki wykład na temat rakiet, różnic między nimi oraz sposobami poruszania się w nich. Śnieg był mocno ubity to niestety nie mieliśmy praktycznej możliwości przetestowania rakiet. Chodziłem kiedyś w identycznych na hali Mizowej i przyznam się że były mało wygodne. Ale się nie zapadałem. Teraz marze sobie zakupić amerykańskie rakiety z demobilu. Dużo tańsza opcja i więcej klimatu ;-). choć z drugiej strony Adam namówił mnie na ski-toury i za rok mamy uderzyć na kilka dni w Beskid właśnie na nich. Zobaczymy co życie przyniesie. Wieczorem zjechało się kilku uczestników z forum Gold Line. Wspólnie postawiliśmy tipi z dziewięciu plandek budowlanych. Po rozpaleniu w środku Nodi z trzech bali zrobiło się bardzo ciepło. Temperatura oscylowała od – 5 w dzień do około -15 w nocy. Po kolacji zasiedliśmy w tipi słuchając wykładu Staszka na temat rozpalania ognia. Temat znany i wdzięczny do dyskusji. Każdy podróżnik i survivalowiec ma swoje patenty na każdy temat. Także tutaj Staszek pokazał kilka technik które na przykład ja robię inaczej. Ale liczy się wynik i ten zawsze oznacza ognisko. Miałem też okazję pierwszy raz przyjrzeć się błyskoporkowi podkorowemu który na Jurze praktycznie nie występuje. Rzeczywiście, łapie iskrę z krzesiwa kowalskiego bez żadnego kłopotu. Idealna hubka w terenie ..tyle że ciężka do zdobycia. Staszek też zademonstrował rozpalanie ognia za pomocą nadmanganianu potasu i płynu Glikol. Fajnie. Lubimy realne działania. Glikol często można znaleźć w w chłodnicach samochodowych. Działa troszkę inaczej niż gliceryna. Trzeba długo czekać na reakcję. Ja pokazałem kilka nowości rynkowych. Nie każdy ma możliwość obmacania krzesiw które pojawiają się jak grzyby po deszczu. A moim zboczeniem jest mieć i wiedzieć jak działają nowinki techniczne z dziedziny survivalu i tą wiedzą mogłem się podzielić. Nadszedł czas na sen. Akurat udało mi się dobrać wygodny kącik w tipi i zasnąłem snem sprawiedliwego na długie godziny. Przy Nodi spało się bardzo dobrze. Obok mnie przycupnął Kuba. Bo napisać że spał to byłoby chyba za dużo. Dlaczego? Bo on całą noc leżał/spał w ubraniu. Nałożył na siebie kilka warstw ocieplaczy i drzemał przy ognichu. To też dowód na fakt że tipi naprawdę dawało radę.

Rano po śniadanku zabraliśmy się za kończenie naszych schronień. Następnie Staszek zmajstrował z wielkiej świerkowej metrówki, „szwedzką świecę” i na niej zagotował kilka litrów wody na herbatę. W ogóle, drzewa to mieliśmy w bród, bo Pan leśniczy naciął chyba z pół lasu. Może się bał że zamarzniemy ;-) Narąbać siekierą, można było się do woli. Każda technika była dobra ;-) Byle by było ciepło. Po południu zabraliśmy się ze Staszkiem i Adamem za budowę prowizorycznych rakiet śnieżnych. Mieliśmy w planach zrobić dwa typy ale ilość chętnych do budowy skutecznie ostudziła nasze zapały. Powstał tylko jeden, najprostszy model rakiet śnieżnych z gałęzi świerkowych. Spokojnie dało się w nich chodzić. Jako że lubię wiedzieć i widzieć jak coś działa to sam je przetestowałem.

Wieczorem znów wróciliśmy do budowy schronień. A dokładniej to tego w którym miałem spać ja. Sypane igloo już stało ale moja konstrukcja miała być dużo bardziej skomplikowana. Po pierwsze Staszek opracował plan, że szałas będzie ogrzewany ogniskiem palonym w tzw. Dakota fire hole. Czyli palenisku Indian szczepu Dakota. Ten typ jest bardzo często wykorzystywany w sytuacjach SERE, jako idealne ognisko którego nie widać z poziomu gruntu. Przy umiejętnym paleniu daje też mało dymu. Tutaj Dakota hole miało za zadanie nagrzać grunt pod szałasem. Dół głęboki na 40 cm gwarantuje że jak w nim napalimy to będzie długo oddawał ciepło. Kilkakrotnie spałem w zimie, z wykorzystaniem nagrzanych kamieni i przysypanych zarzewi. Ale one nie nagrzewają zmarzniętej ziemi i raczej krótko dają ciepło. Naszym zadaniem było sprawdzić jak poradzi sobie z tym Dakota. Paliłem w dole ponad dwie godziny. Przez ten czas uzyskałem ponad 20 cm zarzewi. Uznaliśmy ze Staszkiem że wystarczy palenia. A dokładniej to ja uznałem, bo Staszek chciałby uzyskać więcej węgla drzewnego. Tyle że robiło się późno a nie powstała jeszcze sama konstrukcja. Zasypaliśmy więc ognisko popiołem z Nodi aby odciąć dostęp tlenu i nałożyliśmy na to darń wcześniej wyciętą z dołu. Na to poszły świeże ścięte gałęzie świerkowe. Konstrukcja to modyfikacja szałasu jednoosobowego -dwuspadowego z podniesionym tyłem. Modyfikacji takich konstrukcji jest mnóstwo. Do budowy wykorzystaliśmy też dwie folie NRC oraz cztery worki suchych liści. Skąd liście? Zima nie zawsze wygląda tak jak na filmach. U nas na Jurze i u Staszka zdarzają się okresy bezśnieżne, gdzie dostęp do liści jest bardzo prosty.

Więc na całą konstrukcję poszły jeszcze liście. Norka wydawała się przytulna. No może za wyjątkiem pary wodnej która wydobywała się ze zmarzniętej darni. Temat nie do przewidzenia. Przez prawie dwie godziny z wnętrza szałasu buchały kłęby pary. Nauczka na przyszłość. Darń wysusz wcześniej. W czasie kiedy mój szałas zionął parą, zaczął się wykład APE na temat hipotermii. Temat mi znany i bliski. Kiedyś musiałem koledze zmieniać skarpetki na szlaku bo był tak przemarznięty i wyziębiony.

Po wykładzie jak wyszedłem na zewnątrz tipi, uderzyła mnie bardzo niska temperatura. Było mroźno. Może z -10 albo i więcej. Czas sprawdzić szałas. Wejście trudne, bo najpierw trzeba się rozebrać, wsadzić wszystko do śpiwora łącznie z butami i dopiero wraz z tym wciskać się do nory. Jakoś się udało. Technika opanowana. Zawsze zabieram ze sobą do śpiwora ciuchy w których chodzę. Spodnie do śpiwora, kurtkę pod głowę a buty do worka na śpiwór i koło brzucha. W ten sposób rano wszystko jest ciepłe i przyjemne. Tak też można podsuszyć wilgotną odzież lub obuwie. Przez całą noc będą ogrzewane naszym ciepłem. Sam śpiwór też lepiej zapracuje gdyż nie będzie tracił czasu na ogrzanie powietrza przez moje ubranie. Pamiętajcie, im mniej będziemy mieli na sobie, tym szybciej ciepło naszego ciała ogrzeje śpiwór. Oczywiście zależy to od warunków. Lubię mieć jeszcze w zanadrzu coś do założenia. Bez sensu jest spać we wszystkim i rano wstać zmarzniętym i nie mieć już żadnego ocieplacza. Buty i ciuchy zawsze do plecaka. Jeden z uczestników tak nie zrobił i musiał rano rozmrażać buciory przy ognisku. W sytuacji gdy rano trzeba zabrać się do roboty lub wyruszać na trasę takie „wpadki” są niedopuszczalne.

Mój szałas był całkiem przytulny. Delikatne ciepło grzało mi tyłek prawie do 4 nad ranem. Później zmarzła mi prawa stopa. Ki diabeł? Dlaczego jedna? Generalnie się wyspałem. Obok mnie w igloo noc spędził Adam. Też nie narzekał chociaż jego schronienie było dużo zimniejsze niż moje. U mnie na ściankach foli zamarzła para wodna z dakoty i być może to też doprowadziło do spadku temperatury, ale i tak było dużo cieplej niż w igloo.

Rano Staszek demonstrował nam techniki użycia łuku ogniowego. Później, jak wyszło ładne słoneczko rozpalaliśmy ogień za pomocą lupy z busoli oraz denka z puszki od piwa. Nawet szybko łapało ogień. Tyle że hubki były preparowane, tzw. suszone wcześniej. Były to: suchy kawałek próchna bukowego oraz błyskotek podkorowy. Zapalały się od tych technik jak głupie.

Niestety nie starczyło czasu na przejście się po lesie i zebranie takich hubek które rozpaliłby się w tamtym momencie na miejscu. Może następnym razem.

Testowaliśmy także rozpalanie za pomocą trzech baterii typu AA oraz metalowej waty. Warto dodać że baterie były stare. połączyliśmy je szeregowo za pomocą taśmy izolacyjnej. Ogień pojawił się błyskawicznie. Z nowej baterii, podejrzewamy że poszłoby jeszcze łatwiej.

Po południu, Adam przeprowadził prezentację dotyczącą nart ski-tour-owych oraz niezbędnego wyposażenia do uprawiania tej dyscypliny. Podczas warsztatów Staszek zaprezentował nam także dwie metody gotowania w awaryjnych survivalowych sytuacjach. Najpierw zagotował wodę w  zwykłym worku na śmieciu (no może trochę wytrzymalszym). Metoda znana ale większość ludzi tylko ją opisuje. Staszek dokładnie pokazał wszystkim co i jak i do czego. Później pokazał nam jeszcze jak z kawałeczka buczyny zrobić naczynie do przenoszenia i gotowania wody które jest bardzo proste w swojej konstrukcji.

Na wieczór rozpaliłem kolejną Nodię i nadszedł czas na powrót. Udało mi się zabrać samochodem z Kubą. Dużo wygodniej niż tarabanić się pociągiem ;-)

Podczas trwania warsztatów cały czas można było wymieniać się doświadczeniami praktycznie na każdy temat. Mieliśmy okazję spróbować piwa z mlecza, czosnku niedźwiedziego, orzechów z buczyny i samego napoju z orzecha. Całe towarzystwo było wyluzowane i łatwe do nawiązywania kontaktów co sprzyjało zawiązywaniu się paneli dyskusyjnych o wyższości świąt bożego narodzenia nad wielkanocnymi ;-)

Nie zawiodłem się także na samym Staszku. Jest to naprawdę znakomity instruktor i człowiek. Pracowity i uczynny. Jeśli będziecie mieli możliwość skorzystania ze szkolenia czy warsztatów z nim to nie wahajcie się ani chwilę.

Sprzęt.

Jako że to też ważna część każdego wyjazdu wspomnę trochę o sprzęcie jaki zabrałem, jaki się sprawdził i jaki mogę polecić.

Buffalo

Największym zwycięzcą jest kurtka Buffalo special shirt. Podczas gdy inni gdy kopali dół na tipi, rozbierali się z odzieży zewnętrznej,ja tylko otworzyłem zamki pod pachami a gdy zrobiło się cieplej podwinąłem rękawy i zdjąłem czapkę. Pod spodem miałem tylko termoaktywnego t-shirta 5.11 oraz termoaktywnego T-lina Merella. Na to tylko Buffalo. Temperatura wahała się od +5 w ostatni dzień od -15 w pierwszą noc. Średnio około -5 w dzień. Nie czułem potrzeby zakładania żadnej dodatkowej warstwy. Adam miał na sobie bardzo podobna kurtkę Elite Shirt Snugpak ale jednak dawała ona więcej ciepła niż Buffalo i nie nadawała się do intensywnego marszu. Sam przed wyjazdem zrezygnowanym z kurtki gore. Zabrałem tylko Buffalo +ocieplacz z softie i nowego smocka z bawełny. Teraz w ramach ostatnich testów kurtki Buffalo przejdę się w niej 100 km w jedną dobę i zobaczmy jak sobie radzi z oddychalnością i wiatroszczelnością. Mam nadzieję że będzie zimno i mokro ;-)

Smock.

Na wyjazd postanowiłem skończyć prototyp kurtki typu smock nad którą pracowałem od jakiegoś czasu. Jest to zupełnie inna konstrukcja niż kurtki jakie były dotychczas pokazywane na blogu. Coś pomiędzy anorakiem dagerrline a smockiem windproof 42. Opis już wkrótce. Zakładałem ją gdy pracowałem blisko ognia aby nie zniszczyć sobie Buffalo.

Mod.01

Jak zwykle się sprawdził ;-) test wkrótce

Lowa German mountain boots

Rozkleiłem je od ciepła z ogniska ;-( opis tego modelu też już wkrótce.

Zdjęcia moje, Jacka oraz Darka z GL.

Film Jacka Straszaka

[nggallery id=59]